A co, jeśli jestem z kimś, bo to jego wybrałam, choć mogłam kogo innego, ale wciąż powracają myśli, że pisany mi jest ten drugi? Czemu więc podjęłam taką decyzję, jaką podjęłam? Nie wiem.
Z każdej kolejnej relacji wychodzę coraz bardziej poturbowana, ale jednocześnie coraz szybciej zapominam. Odpuszczam temat w mojej głowie. Kolejni faceci z worka "ideał odnaleziony!" albo "widzę perspektywy (czasem marne, ale widzę)" lądują w worku "było minęło". Od było do minęło zazwyczaj niewielki odstęp czasu. Każdą nieudaną znajomość odchorowuję. Niezbyt długo. Bo tu chyba nie chodzi o tych facetów, choć oczywiście każdy, którego już odchorowałam i ten, którego właśnie odchorowuję, wydawał mi się przez chwilę totalnie odpowiedni dla mnie. Albo choć trochę odpowiedni. W drugim wypadku zazwyczaj inne zalety brały górę nad zgodnością charakterów. Wiadomo, jestem mistrzem racjonalizacji. Z jedną rzeczą jest tylko coraz trudniej. Bo do porażek się przyzwyczajam. Najcięższe z tego wszystkiego jest to, co dostaję chwilowo i szybko zostaje mi odebrane. Zanim zdążę w ogóle ochłonąć, ale już zdążę się przyzwyczaić. Bliskość. Przytulenie. Zaśnięcie razem. Je